s.główna

Nr 29       24 lipca 2020

autoRPortret

GrzegorzGortat  

(1957 - *), pisarz

* Uzupełnić post factum

NOWA KSIĄŻKA JUŻ WKRÓTCE


Projekt okładki książki

Jak zapowiadałem, Pan Rasmussen ukaże się 5 sierpnia. Dziennik Rasmussena, przybliżający chronologię wydarzeń z przeszłości oraz sylwetkę samego bohatera, jest istotnym elementem książki.


Fragment powieści:

17 czerwca 1978. Skończyłem artykuł dla „Smithsonian”. Temat: „Starość w kulturach prymitywnych w cyklu życia od narodzin do śmierci”. Nie da się ukryć, że na wybór takiego a nie innego tematu miały wpływ wydarzenia z ostatnich tygodni. I sieczka, jaką miałem w głowie. W takich chwilach dobrze jest uporządkować myśli oraz skupić uwagę na czymś konkretnym. Główne tezy artykuły: w społeczeństwach prymitywnych człowiek stary otaczany był szacunkiem wtedy, gdy nadal okazywał się przydatny dla swej społeczności; kiedy stawał się balastem (nie brał udziału w polowaniu, nie nadążał za gromadą, jako chory stanowił zagrożenie), był skazywany na śmierć (Odżibwejowie znad jeziora Winnipeg, plemiona germańskie) lub wyrzucany poza obręb społeczności (np. Turko-Mongołowie). Średnia długość życia wśród ludów pierwotnych była bardzo niska, człowiek stawał się starcem w wieku 40 lat, a ludzie dożywający pięćdziesiątki należeli do rzadkości. Gromady pierwotne słusznie zatem są nazywane społeczeństwami bez starców. (Mam obawy, że dziś znów nam to grozi, choć przyczyny tego stanu rzeczy są zupełnie inne niż chęć zwiększenia szansy na przetrwanie całej gromady). Do poprawy położenia najstarszych członków wspólnot pierwotnych przyczynił się wynalazek ognia (starcy stawali się strażnikami ognia) oraz przejście na osiadły tryb życia i uprawa roli, stwarzająca możliwość gromadzenia zapasów żywności.

Mam wątpliwości, czy artykuł wydrukują. Od początku redakcja chciała mi narzucić narrację, w myśl której XX-wieczna eutanazja osób starych „na życzenie” jest humanitarnym sposobem na umożliwienie im „godnego” odejścia w obliczu trapiących ich chorób, niedołężności i cierpień. Odrzuciłem tę sugestię. W prymitywnych społeczeństwach skazywano starców na eksterminację tylko wtedy, gdy ciężar ich utrzymania był ponad siły społeczności. Tego uzasadnienia nie da się dzisiaj obronić.

A tak na marginesie, nie wydaje mi się, by eutanazja okazała się czymś więcej niż sezonowym wymysłem lansowanym przez pseudofilozofów i różnej maści szarlatanów. Wyląduje na śmietniku historii jak inne chore pomysły zrodzone w XX wieku.

PO GODZINACH…


Sztuka Uli Cy, albo z przymrużeniem oka…


W kolejnej odsłonie warto przypomnieć zgoła niebagatelny a częstokroć niedoceniany wkład artystki w kampanię na rzecz poprawy losu naszych braci mniejszych. Co znamienne, Ula Cy nie tylko śmiało się opowiada po stronie koni, psów, kotów, osłów, papug, nosorożców i ślimaków. Z dociekliwością godną wizjonerów uzmysławia nam, że ich świat – choć na pozór ograniczony do spraw materialnych i ustawicznego budowania relacji z rozchwianym emocjonalnie homo sapiens – jest nieporównanie bogatszy, niż nam się wydaje. Znamienny dowód takiej postawy zawarła w pracy poświęconej ośmiornicom, o którą w swoim czasie ubiegały się między innymi „Scientific American” i Ocean Seafoods.


PIĄTKI Z PIĘTASZKIEM


Robinson i szczęście wieczne

Mój poczciwy Robinson już od wschodu słońca dziwnie na mnie popatrywał. Szczęśliwie w porze obiadu zaszył się w chacie. Długo nie wychodził i miałem już nadzieję, że nażłopał się palmowego wina i twardo zasnął, a po przebudzeniu zapomni o wszelkich fanaberiach. Wynurzył się wszakże. Przywdział na nagie ciało to samo białe prześcieradło, w którym przed miesiącem, dotknięty niestrawnością i nostalgią za ojczystym Yorkiem, położył się do łóżka i uparł się umierać.

„Nastał twój szczęśliwy dzień” – zapowiedział uroczyście.

Oho, pomyślałem, znowu uraczył się podejrzanymi liśćmi z dna parowu i mnie będzie próbował w nałóg wciągnąć.

„Dziękuję, panie, ale od żucia twoich tytoniowych specjałów dostaję skurczów żołądka”.

„Głupiś, Piętaszku. Dziś przybliżę ci szczęście, które kiedyś, szczerze wierzę, stanie się i twoim udziałem”.

Rozkazał mi spuszczać czółno na wodę. Mina mi zrzedła, bo o tej porze rekiny, nauczone wypatrywać poobiednich odpadków, podpływają pod brzeg. Robinson niczyich rad słuchać nieskory, wiosłuję więc wytrwale, kierując czółno w głąb morza. Wreszcie sam każe mi zaprzestać. Złożyłem wiosła.

„Piętaszku – odzywa się – przywołaj przed oczy wyobrażenie szczęścia, z którym nic na tym świecie niezdolne jest się równać”.

Przyznaję, jak żywa stanęła mi przed oczami smukła Minooto, z której piersiami i resztą przyległości zacząłem nawiązywać bliższą znajomość tuż przed feralnymi wydarzeniami, jakie ostatecznie przywiodły mnie na wyspę Robinsona. Nie chciałem zdradzać ukrytych myśli, podszedłem go więc od kuchni:

„Marzy mi się młody warchlak nadziewany orzechami, nacierany miodem i majerankiem, opiekany w koszulce z palmowych liści na brytfannie, żeby tłuszcz się nie marnował”.

Widzę, że i jemu ślinka pociekła. Opanował się wszak i mówi:

„Skoro tak, wystaw sobie, że dostąpić możesz szczęścia wielekroć bardziej pożądanego, przy którym twój warchlak jest ledwie przekąską”.

„Mów dalej, panie!”

„Twoim powołaniem jest szczęście wieczne”.

„Wieczne?” – powtórzyłem podejrzliwie.

„Trwa nieprzerwanie i nigdy się nie skończy”.

„Coś jak dzień bez zachodu słońca?”

„Poniekąd”.

„Toć to nudne, panie”.

„Zaręczam ci, że po tamtej stronie rachuby ludzkie nic nie znaczą”.

„O jakiej stronie mówisz, panie?” – Głos mi się łamał, bo wiatr przybrał na sile i czółno skakać jęło na falach pośród rekinich grzbietów.

„Szczęście wieczne, Piętaszku, dostępne jest po śmierci”.

„Pięknie dziękuję! Moja głowa i cała reszta mają się całkiem dobrze po tej stronie”.

„Durny Piętaszku! Ze szczęściem w zaświatach nic nie może się mierzyć”.

„Nawet twój York?”

„York? Szczęścia wiecznego za całą Anglię bym nie zamienił!”

„Skoro tak twierdzisz, panie...”

„Więcej ci rzeknę: gdyby ludzką miarą szczęście wieczne mierzyć, to żyjąc w zaświatach jakbym Anglię, Francję a nawet papistowską Hiszpanię miał na własność!”

„Z twoim ukochanym Yorkiem?”

„York miałbym jak na wyciągnięcie ręki!”

Żal mi się było z Robinsonem rozstawać, uznałem jednak, że jego dobro nade wszystko winienem mieć na względzie.

„Wracaj zatem do Yorku, panie” – rzekłem i zamachnąłem się wiosłem.

Odchylił się przytomnie, doskoczył i w gębę tak mnie zdzielił, że padłem bez tchu na pokład. Sam chwycił się wioseł i w kilka minut dobiliśmy do brzegu. Trwożnie oglądając się na mnie przez ramię, dopadł chaty i od środka się zaryglował.



Jak się zapisać do grupy odbiorców newslettera? Proszę wysłać „tak” na adres: grzegorzgortat@gmail.com.
Aby zrezygnować z prenumeraty, wystarczy wysłać „nie”. Na ten sam adres proszę kierować wszelkie pytania i uwagi.