s.główna

Nr 32       14 sierpnia 2020

autoRPortret

GrzegorzGortat  

(1957 - *), pisarz

* Uzupełnić post factum

NOWA KSIĄŻKA


Pan Rasmussen już trafił do domowej biblioteczki. Najmłodszy, osiemnasty członek książkowej rodziny. Chyba się powoli zadomawia. Na chwilę zszedł z półki, żeby się pokazać z każdej strony, ale chętnie wróci do siedemnastki starszego rodzeństwa, z którym zdążył się zaprzyjaźnić. Oczywiście, bez ociągania da się również zaprosić do domu czytelników, którzy chcieliby go bliżej poznać.

Fragment powieści:

Przechodząc do omówienia struktury Odżibwejów, Bronisław Malinowski zauważa, że jak w wielu innych plemionach północnej Ameryki społeczność plemienna była podzielona na szereg grup, z których każda posiadała nazwę wywodzącą się od konkretnego zwierzęcia. Grupę taką charakteryzował bliski stosunek do zwierzęcia będącego jej totemem. „Lecz totem nie jest tylko nazwą grupy społecznej; jest on równocześnie jej godłem, wyrazem pewnej solidarności między członkami grupy oraz określonych obowiązków jej przedstawicieli w stosunku do tegoż zwierzęcia”. Czytam o rozwiniętej postawie solidarności u „ludów dzikich” i nie mogę się oprzeć konstatacji, że jeśli chodzi o „solidarność między członkami grupy” w naszym tak zwanym cywilizowanym świecie, znacznie obniżyliśmy sobie poprzeczkę.

ROK 1920


Kiedy wybuchła wojna z bolszewikami, dziadek Michał miał nieco ponad szesnaście lat. „Postarzał się” nieco i zgłosił się na ochotnika do wojska.Nie sądzę, by zdawał sobie sprawę, że bierze udział w czymś Wielkim, że za sprawą dziesiątków tysięcy takich jak on tworzy się Historia. Dołożył swoją cegiełkę do zwycięstwa. Przeżył. Kiedy przyszła kolejna wojna, hitlerowcy wysłali go na roboty do Niemiec. Kopalnia, głodowe porcje, nieludzkie warunki pracy. Przeżył. Kiedy przyszli alianci, wrócił do żony i dzieci. Byłem za mały, by dzielił się ze mną opowieściami o obu wojennych zawieruchach. Ale ilekroć go odwiedzałem, podsuwał mi książki, które w jego domu zajmowały poczytne miejsce. Legiony, Piłsudski, żałoba narodowa po śmierci Naczelnika. Historia. Opowiadana, przypominana, staje się częścią kodu kulturowego łączącego pokolenia.


PIĄTKI Z PIĘTASZKIEM


Robinson i wolność wyboru

Mój poczciwy Robinson, musiał wstać pierwszy, bo kiedym się przebudził, czekał już na mnie, by zapytać:

„Jakże ci się spało?”

Od razu jasnym mi się wydało, że za pytaniem kryje się więcej niż troska o gnaty Piętaszka. Odparłem, skrywając podejrzliwość:

„Niezgorzej”.

„Wiatr w nocy ostro zawiewa?”

„Zawiewa” – przyznałem. Nie uszło mej uwagi, że Robinson oczy ma podpuchnięte, jakby w nocy ani chwili nie przespał.

„Przynoszę ci dobrą nowinę – oznajmia. – Nastał kres twojej udręki”.

Różne myśli jęły przebiegać mi przez głowę, a wśród tychże, nie ukrywam, była i nadzieja, że moja słodka Minooto jakimś cudem zawitała na wyspę i od dzisiaj już w zgodnym duecie będziemy zgłębiać tajemnice ciała.

„Taaak?” – stęknąłem zdawkowo, wygrzebując się niemrawo z dołka, w którym okopałem się na noc.

„Chodź ze mną” – przynaglił, i nie oglądając się, ruszył pierwszy w górę urwiskiem.

Podążyłem za nim niechętnie, bo droga pięła się stromo, a kamienie raniły mi stopy. Zziajany, dołączyłem wreszcie do Robinsona na szczycie urwiska. Morze rozciągało się w dole szerokim łukiem, odległy horyzont skrzył się w słońcu szmaragdem wody.

„Piętaszku – odezwał się – tu stanie nasz nowy dom!”

Zaśmiałem się w duchu. Głośno powiedziałem:

„Jeśli tam, w dole, chata wiatrowi się nie oparła, to w górze pierwszy podmuch zwieje nas prosto do morza”.

„Postawimy dom z kamienia!”

„Skąd weźmiesz budulec?” – bąknąłem, rozglądając się po urwisku nagim jak ogryziona czaszka.

„Kamieni jest pod dostatkiem, i to niemal na wyciągnięcie ręki” – oznajmia i pokazuje skalistą drogę, którą właśnie przebyliśmy.

„Nie gniewaj się, panie – podjąłem oględnie – ale nie wyglądasz mi na siłacza”.

„Dlatego podzielimy się pracą. Ja przygotuję plany budowy i wytyczę teren, tobie przypadnie tylko zgromadzenie budulca”.

„Pięknie dziękuję, ale pomysł nie przypadł mi do smaku”.

„Nie chcesz przyłożyć ręki do wspólnego dzieła?”

„Nie, jeśli wspólne dzieło sam mam zbudować”.

„Zapominasz, że każdy kij ma dwa końce”.

„Nie żałuj sobie! Wolę posmakować kija od dwóch stron, niż złamać grzbiet dźwigając kamienie”.

„Głupiś, Piętaszku. Posłużyłem się ludową mądrością, którą zna każde dziecko w mej ojczystej Anglii. A jej sens jest taki, że tak jak każdy kij ma dwa końce, tak każda sytuacja ma dwie krańcowo różne strony”.

„Proszę jaśniej, panie”.

„Albo się nagniesz i będziesz zbierał kamienie...”

„Albo?”

„...albo będziesz spał pod gołym niebem, jednako narażony na deszcz, wiatr i ptasie odchody”.

„Ile końców widzisz, panie? – dobyłem zza paska solidną procę, z którą nawet w nocy się nie rozstaję”.

Wydukał coś niewyraźnie. Ja zaś, puszczając się raźno w dół stoku, rzuciłem mu na odchodnym:

„Coś mi się widzi, panie, że z dwóch końców kija wybiorę ten trzeci”. – Jeszcze tego samego dnia na miejsce zniszczonej przez wiatr chaty zacząłem stawiać niedużą lepiankę, lokum w sam raz dla jednego Piętaszka.






Jak się zapisać do grupy odbiorców newslettera? Proszę wysłać „tak” na adres: grzegorzgortat@gmail.com.
Aby zrezygnować z prenumeraty, wystarczy wysłać „nie”. Na ten sam adres proszę kierować wszelkie pytania i uwagi.