s.główna

Nr 42       23 października 2020

autoRPortret

GrzegorzGortat  

(1957 - *), pisarz

* Uzupełnić post factum

CZOŁG W RAJU?


W wydanym w 1791 roku polskim tłumaczeniu Raju utraconego Johna Miltona (1608-1674) czytamy: „Słysząc szmer liścia, myśli, czy się jaki czołg pod krzakiem wije”. Konsternacja. Skąd w osiemnastowiecznym tekście „czołg”? Do tego jeszcze pośród zbuntowanych aniołów? Słownik etymologiczny języka polskiego Aleksandra Brűcknera przy haśle „czołgać” podaje, że „czołgatny” i „czołgotny” znaczyło tyleż co „pełzający”. Utwierdza nas w tym Paweł Czempiński, objaśniając w podręczniku z 1789 roku Zoologia dla szkół narodowych, że gady czołgające się, czyli czołgi właśnie, to „zwierzęta, które nie mają żadnych członków zewnętrznych do przenoszenia się z miejsca na miejsce, ani skrzydeł, ani płetw, ani nóg”. Z kolei współczesny Pawłowi Czempińskiemu Benedykt Chmielowski, jednemu z rozdziałów w Nowych Atenach, pierwszej znanej polskiej encyklopedii, daje taki oto tytuł: „Rzeczy czołgające się po ziemi, mianowicie węże cudowne”. Zatem sprawa jest jasna. Ów czołg, wprowadzony przez polskiego tłumacza przed ponad dwoma wiekami do Miltonowego raju, to nic innego jak wąż.


Przy okazji językowo-zoologicznych dywagacji przyjrzyjmy się innemu ze stworzeń „czołgotnych”, które także zaznacza swą obecność w literaturze. Jak podaje cytowany już Słownik etymologiczny języka polskiego Brűcknera: „żmij, żmija” bierze swój początek od słowa „ziemia” i jest tak „przezwany w przeciwieństwie do «węża» wodnego”. Ponadto „żmij” funkcjonował w folklorze słowiańskim jako synonim smoka. W takim też znaczeniu użył owego „żmija” Józef Ignacy Kraszewski w Starej baśni. Znał starosłowiański, chorwacki, serbski i czeski, poruszał się więc swobodnie po zawiłościach kultur i języków słowiańskich. Był również utalentowanym poliglotą i władał m.in. greckim, łacińskim, hebrajskim, arabskim, francuskim, angielskim, niemieckim, włoskim, hiszpańskim i rosyjskim. Pożytkował ten talent również dla celów stricte literackich - przełożył m.in. innymi komedie Tytusa Makcjusza Plauta. Aż kusi zapytać, jak wyglądać by mógł Raj utracony w translatorskiej interpretacji Kraszewskiego.


PO GODZINACH


Sztuka Uli Cy, albo z przymrużeniem oka…


Profesor Mancini pierwszy zwrócił uwagę na rolę humoru w pracach Uli Cy. „Mało kto potrafi tak jak ona zrównoważyć wymowę przekazu mrugnięciem oka do odbiorcy, wzmocnić dramaturgię zręcznie wplecionym elementem humorystycznym. Salvador Dali mógłby pobierać u niej lekcje”. Trudno też nie zgodzić się z Clausem Mortym, który w monumentalnej pracy Pionierzy sztuki pisze m.in.: „Język humoru to najbardziej czytelny środek interkomunikacji, bo bez trudu przekracza granice języków i kultur. Z tego choćby powodu sztuka Uli Cy ma szanse przetrwać w świecie targanym konfliktami politycznymi i wyniszczającą walką o dominację ekonomiczną”.


PIĄTKI Z PIĘTASZKIEM


Robinson i kolaboracja z wrogiem

Mój poczciwy Robinson z pierwszym brzaskiem dnia wyruszył w głąb wyspy, skuszony obietnicą łatwych łowów. Nie wiedzieć czemu ubzdurał sobie, że w gęstym lesie, który dotąd omijaliśmy szerokim łukiem, tłustsze rodzą się kozy i cięższe kapłony, tylko czekające, by je pochwycić i upiec nad ogniem.

„Bacz, by z myśliwego samemu nie stać się zwierzyną” – mruknąłem bez nadziei, że zmieni decyzję.

„Piętaszku – przemówił z lekceważeniem – kto tchórzem się urodził, tchórzem umiera”.

Chcąc nie chcąc podążyłem za nim. Drzew przybywało, za to nieba nad głową ubywało z każdym krokiem i nim na dobre zdążyłem się przestraszyć, tkwiłem w leśnej gęstwinie jak małpa w klatce u Salamaków.

„Panie – odezwałem się – w takiej dziczy jaszczury lubią urządzać sobie legowisko”.

Jakbym wypowiedział te słowa w złą godzinę. W gęstwinie po mojej lewej stronie zaszumiało, krzaki rozchyliły się i dorodny samiec wynurzył się nieśpiesznie. Stał wlepiając w nas ślepia, równie zdziwiony naszym zjawieniem się, jak ja wylękniony byłem widokiem jego żółtych zębów, które, ziewając, nam pokazał.

Rzuciłem się do najbliższego drzewa, ale Robinson okazał się szybszy. Odepchnął mnie i w chwilę potem widziałem już tylko jego pięty, kiedy z wprawą młodzieniaszka wdrapywał się na wysoką gałąź.

Usłyszałem tupot i odwróciłem się, by spojrzeć śmierci w oczy. Nogi ciążyły mi jak kamienie. Gad stanął trzy kroki od mnie, najwyraźniej zdziwiony, że nie uciekam. Dojrzałem dla siebie nadzieję. Jeżeli nie drgnę, uznałem, bestia weźmie mnie za kamienny głaz i odejdzie.

Pożegnałem się szybko z nadzieją, bo Robinson, zerwawszy z drzewa dorodny owoc, cisnął nim z całej siły. Nie w gada celował, ale we mnie! Zwaliłem się na ziemię, w ostatniej chwili wyszarpując nóż zza pasa. Bestia opadła na mnie całym ciężarem i odór zgnilizny owionął mi twarz, kiedy rozwartą paszczą zamierzył się na mnie, moją szyję obierając sobie za cel. Z gęby śmierdziało mu tak przemożnie, że ratując się przed uduszeniem, uzbrojoną ręką dźgnąłem niemal na oślep. Ostrze zapadło się między kły, zanurzając się aż po trzonek w brunatną gardziel. Zwierz chrapnął raz i drugi, zadygotał i zwalił się bez życia na mnie.

Resztkami sił wygrzebałem się spod potwora. Oddychałem ciężko, niezdolny ruszyć ręką ani nogą. Raptem ziemia się zatrzęsła. Kątem oka wypatrzyłem, jak Robinson podnosi się spod drzewa i masując obolały krzyż, na palcach podkrada się do nieruchomego cielska. Stał, długo się przyglądając, wreszcie przeraźliwie zawył, podniósł kamień i cisnął nim w martwego gada.

„Wstań, tchórzliwy Piętaszku – wysapał. – Nic ci już nie grozi”.

Usiadłem, bo sił na więcej mi nie stało.

„Tchórzliwy? Któż jak nie ty na drzewo uciekł?”

„By lepiej się rozeznać w sytuacji. Z góry więcej widać. Szykowałem się do heroicznego skoku na bestię”.

„Heroicznie ściskałeś gałąź, żeby nie spaść!”

„Tchórzostwo, Piętaszku, mógłbym ci wybaczyć. Ale nie kolaborację!”

Zakrztusiłem się. Czerwony na twarzy, kasłałem, walcząc o oddech, a Robinson, z każdą chwilą pewniejszy siebie, niemal wykrzykiwał: „Wszystkom widział! Jak nachylał się nad tobą, jak szeptaliście sobie do ucha!”

Pomyślałem, że ze strachu rozum mu odebrało. Dusząc w sobie gniew, przemówiłem cierpliwie:

„Broniłem, panie, swojego i twojego życia”.

„Układając się z wrogiem?”

„Układając się? Któż jak nie ja gadzinie ostrze w gardziel wepchnął?”

Nachylił się nade mną i groza mnie wzięła, bo spojrzenie miał przytomne, kiedy przemówił:

„Boś i jego przechytrzył! Widać zdrada od urodzenia jest wpisana w twoją naturę”.

Jak się zapisać do grupy odbiorców newslettera? Proszę wysłać „tak” na adres: grzegorzgortat@gmail.com.
Aby zrezygnować z prenumeraty, wystarczy wysłać „nie”. Na ten sam adres proszę kierować wszelkie pytania i uwagi.