s.główna

Nr 21       22 maja 2020

autoRPortret

GrzegorzGortat  

(1957 - *), pisarz

* Uzupełnić post factum
grzegorzgortat@gmail.com
www.grzegorzgortat.pl

PIĄTKI Z PIĘTASZKIEM


Robinson i miłość bliźniego

Mój poczciwy Robinson tuż po wschodzie słońca przywołał mnie do siebie. Pamiętając jeszcze, jak wieczorną porą dla kaprysu grzbiet obił mi kijem, szedłem z ociąganiem. Znałem Robinsona równie dobrze jak każdy sęk na jego kosturze, spodziewać się mogłem zatem, że i dzisiaj z właściwym mu oddaniem wtłaczać mi będzie do głowy pańskie nauki.

Zdziwiłem się, ujrzawszy Robinsona wykąpanym i w odświeżonym kaftanie. Niechęć Robinsona do wody jest, jak pokrętnie tłumaczy, skutkiem nader długiego przebywania w morskiej kipieli, z której to przygody jeden Robinson z całej załogi statku uszedł z życiem. Wciągając w nozdrza czyste powietrze, jednocześnie zachodziłem w głowę, jaka choroba dopadła Robinsona. Lęk mnie zdjął, że i tym razem poczciwina w obiciu grzbietu Piętaszka będzie upatrywał lekarstwa. Przygotowany na najgorsze, słyszę:

„Kogo przed sobą widzisz?”

Odchrząknąłem i pozbierawszy myśli, odparłem jak najbezpieczniej:

„Robinsona, panie”.

Wzdrygnął się, zniecierpliwiony. Opanował wszak gniew i znowu uprzejmie przemówił:

„Piętaszku, wznieś się ponad przynależną ci z urodzenia tępotę i wypowiedz zdanie, które zawiera więcej niźli tylko dwa słowa”.

„Widzę Robinsona, szlachetnie urodzonego syna wysp brytyjskich, zapewne spokrewnionego z rodziną królewską, który, nie bacząc na równe władcom pochodzenie, swe siły i talenty oddał służbie niewdzięcznej ludzkości, uszczęśliwiając ją na co dzień i od święta perkalikami, jedwabiem, piwem, zbożem, drewnem, modlitewnikami tudzież wywarami spędzającymi płód – i co tam jeszcze sztuka kupiecka gotowa jest za stosowną opłatą zaoferować. Widzę zarazem drogiego memu sercu pana, który z równym królom angielskim oddaniem wziął we władanie tę mizerną wyspę i mnie, niegodnego sługę, któren miał szczęście...”

„Źle, Piętaszku! – przerwał mi krzykiem. – Widzisz chrześcijanina, który ma szczęście nazywać się twoim bliźnim”.

„Bliźnim, panie?” – zawahałem się, wciąż nie wiedząc, jaka choroba przyplątała się do Robinsona.

„Pan Nasz Jezus Chrystus w drugim człowieku kazał nam widzieć równego nam brata. Więcej nawet, nauczał, że służąc bliźniemu, służymy zarazem Jego Boskiej osobie”.

„Chcesz powiedzieć...”

„Tak, Piętaszku, uznałem, że najlepiej okażę miłość Panu poprzez ubóstwienie twej mizernej osoby”.

“Nie jestem godzien...”

Nie dokończyłem. Robinson kazał mi siadać i zażywać słonecznej kąpieli, kończąc przemowę tymi słowami:

„Wypada, bym boskiej istocie to ja usługiwał we wszystkim, począwszy od podania śniadania”.

Pełen najgorszych obaw leżałem w piekącym słońcu. Z nastaniem południa Robinson powiódł mnie w cień palm i tam przykazał dalej odpoczywać. Podczas gdy pusty żołądek dopominał się jedzenia, ciężka od owoców palma przypominała o niemiłych konsekwencjach nagłego zetknięcia kokosa z głową.



Robinson spóźniał się ze śniadaniem. W porze obiadu uraczył mnie polewką ze zwarzonego mleka, na kolację zaś podał niedogotowane pataty w towarzystwie na wpół spalonych bananów. Ledwo zmrok zapadł, wymknąłem się nad brzeg i w nadmorskich zaroślach umościłem sobie kryjówkę. Robinson odnalazł mnie tam rano, kiedym jeszcze smacznie chrapał.

„Tak mi się odwdzięczasz za to, że w twojej skorupie dzikusa próbowałem odnaleźć choć cień boskiego podobieństwa?”

„Wybacz, panie, żem nie dość wykrzesał w sobie zapału do bycia twoim bogiem – wołałem, broniąc się przed kijem – ale zbyt świeżo mam w pamięci, jaki los sami ostatecznie zgotowaliście waszemu ukochanemu Panu”.


PISARZ KOMPLETNY


Sándor Márai, jedna z wielkich postaci XX wieku, pisarz-tułacz do końca wierny artystycznemu powołaniu, prawdzie i obowiązkom wobec ojczyzny, którą niósł w sercu przez długie lata tułaczki przez Szwajcarię, Włochy i ostatecznie Amerykę. Dziennik Máraiego jest jedną z najbardziej „sczytanych” i „oznakowanych” książek w mojej bibliotece (właśnie ukazał się piąty, ostatni już tom rozszerzonego wyboru dzienników Máraiego, które obejmują lata 1943-1989, w doskonałym przekładzie Teresy Worowskiej).


Sándor Márai to, obok Goethego, Kleista i Kafki, jedna z głównych pisarskich figur, które stanowią dużo więcej niż tło dla pierwszoplanowych bohaterów Niekompletności (2010). To, że Niekompletność powstała, zawdzięczam w równym stopniu mojej fascynacji Kafką, co lekturze kolejnych przybliżanych światu powieści Máraiego, poprzedzonej nieśpiesznym poznawaniem pisarza przez jego dzienniki.


Kto zna ostatnie dni i godziny życia Sándora Máraiego, ten ze szczególnym wzruszeniem przeczyta ostatnie zdanie zamieszczonego poniżej fragmentu Niekompletności:


Sándor Márai. Bo przywołałem też śmierć Máraiego, myśląc, że nie tylko od Kleista, ale od niego właśnie mógłby Goethe brać lekcje praktycznego werteryzmu. (…) Jak zwykle dużo ciepłych uczuć do Máraiego. Próba zrekonstruowania jego rozkładu dnia. Z góry skazany na niepowodzenie zamiar odczytania myśli. Mimo to uległem pokusie. Zatem: o czym myślał, kiedy czytał ostatnie zapiski Kafki w Dziennikach? Otworzyłem tom i próbując pójść śladem Máraiego, przebiegłem wzrokiem znane na pamięć zwierzenia Franza: „Ostatnio straszliwe okresy, niezliczone, prawie bez przerwy, spacery, noce, dnie, do niczego niezdolny prócz bólu”. I na koniec: „Więcej niż pociechą jest stwierdzenie: ty też masz broń”.



Jak się zapisać do grupy odbiorców newslettera? Proszę wysłać „tak” na adres: grzegorzgortat@gmail.com.
Aby zrezygnować z prenumeraty, wystarczy wysłać „nie”. Na ten sam adres proszę kierować wszelkie pytania i uwagi.