s.główna

Nr 39       2 października 2020

autoRPortret

GrzegorzGortat  

(1957 - *), pisarz

* Uzupełnić post factum

TEN SZALONY DON KOCHOT


Co kojarzy nam się z Don Kichotem? Wielu odpowiedziałoby bez wahania: walka z wiatrakami. Oto starzejący się szlachcic, w pordzewiałej zbroi i zepsutej przyłbicy, dosiadający chabety równie chudej jak on, szarżuje z kopią na wiatraki, które wziął za zaczarowanych olbrzymów. Biedny, zdziecinniały starzec, który pasję do średniowiecznych ksiąg rycerskich przypłacił utratą rozumu. Pod wpływem rycerskich eposów hidalgo Alonso Quijano z Manczy uwierzył, że sam jest błędnym rycerzem i musi oczyścić świat z brudów i nieprawości. A skoro tak, nie może rejterować na widok armii wielorękich „olbrzymów”, które gnębią i zniewalają rodzaj ludzki.


Cervantes rysuje bohatera kreską bezlitosnego prześmiewcy. Ręka mu nie zadrży, kiedy trzeba go posłać na straceńczą misję i pogrzebać pod lawiną żartów i docinków. Błędny rycerz z Manczy jest bowiem reliktem przeszłości. To bohater romantyczny, ułudę biorący za rzeczywistość. Wyśmiany i wyszydzony, ma stać się w nowej epoce zużytym rekwizytem.


W tej walce „starego z nowym” nie chodzi tylko o symbole. Pojawienie się wiatraków w wiejskim krajobrazie XVI-wiecznej Hiszpanii zwiastuje zmiany w gospodarce rolnej, te zaś zachwieją spokojem i względnym dobrobytem niejednego wiejskiego szlachcica. W starciu z bezduszną maszyną człowiek skazany jest na przegraną. Ale przegrana bez walki to dla rycerza dyshonor. Don Kichot poprawia podwiązaną wstążkami przyłbicę, spina chudego Rosynanta i rusza do boju. Chciałby być herosem, a stanie się tylko kolejnym mitem wykreowanym przez literaturę.


Literatura to jednak również gra konwencjami. Każmy więc naszemu bohaterowi osuszyć bukłak wina i dopiero potem pojedynkować się z wiatrakiem. Don Kichot ogarnięty pijackim amokiem? Cóż, byłby w naszych oczach co najwyżej zabawny, nigdy zaś szalony. Sanczo Pansa powiedziałby zapewne: świat zwariował, skoro granicę między szaleństwem a zabawą wyznacza czasem bukłak wina.

Ale to nie Cervantes ostatecznie okazał się zwycięzcą. Chciał uśmiercić Don Kichota, a zapewnił mu nieśmiertelność. Chociaż bowiem życie nie lubi przegranych bohaterów, literatura często jest dla nich bezpiecznym azylem.

PO GODZINACH


Sztuka Uli Cy, albo z przymrużeniem oka…



Czy Ula Cy walczyła z wiatrakami? Pytanie retoryczne, sztuka bowiem, jak ją rozumiała artystka, zawsze przybiera formę walki, nierzadko z góry skazanej na przegraną. Ula Cy zdawała sobie sprawę z ryzyka, gdy przystępowała do tworzenia cyklu prac pod wspólnym tytułem „Sztuka żebracza”. Subtelna kreska, zabójczo precyzyjna puenta, dla niepoznaki przytępiona typowym dla Uli humorem, okazały się orężem o takiej sile, że rządy wielu państw wpisały dzieła niepokornej artystki na indeks.



PIĄTKI Z PIĘTASZKIEM


Robinson i sława

Mój poczciwy Robinson z samego rana ubrał się odświętnie i wdrapawszy się na palmę, powrósłem przywiązał się do pnia. Godziny mijały, a on ani myślał schodzić. Z początku sądziłem, że wypatruje, czy od strony morza nie nadciąga jakowy ratunek. Zapewne, uznałem, wczorajsze wino za cienkie było i nostalgia za ojczystym domem znów biedaka dopadła.

Wiem, jakiego trzeba mu lekarstwa! Oporządziłem zająca i jąłem nad ogniem opiekać, skapującym tłuszczem polewam pieczone pataty z przydomowego ogródka. Nawet nie spojrzy!

Użyłem broni ostatecznej. Ulubioną kozę Robinsona, którą tenże własnoręcznie szczotkuje, a w upalne księżycowe noce odwiedza w zagrodzie, ściągnąłem z pastwiska i prowadzę do szopy, gdzie trzymamy katowski pień. Pani Robinson zapiera się i beczy, Robinson siedzi nieporuszony.

Gorzej, bo słońce zaszło i noc się zbliża, wiem już zatem, że nie dla wypatrywania okrętowych masztów na palmę się wdrapał. Nie wytrzymałem. Podszedłem i zadarłszy głowę, niby od niechcenia pytam:

„Co widzisz, panie?”.

Nie odpowiedział. Poświstuje tylko przez zaciśnięte zęby. Traciłem już nadzieję, gdy raptem z góry słyszę:

„Widzę, jakem nisko upadł”.

Przyznaję, złość mnie wzięła. Nikt jeszcze nie wytknął mi tak grubiańsko mego plebejskiego pochodzenia. Przełknąłem obrazę. Mówię słodko:

„Nie trać nadziei, panie. Nie dziś, to jutro, pojutrze, zawinie statek i weźmie cię na pokład”.

„Głupiś, Piętaszku, nie o mojej niedoli na wyspie mówię. Z samego rana naszło mnie wspomnienie sromotnej porażki, która naznaczyła dzień mych osiemnastych urodzin. Musisz wiedzieć, że z dawna postanowiłem, iż tego dnia dam wreszcie światu poetę, jakiego daremnie wyglądał. Osiemnaście strzelistych sonetów, które, pisząc, sam podlewałem łzami wzruszenia, skończyłem równo ze wschodem słońca i już w południe przybiłem do drzwi ratusza. Niechże i inni, myślałem, poznają owoc nieprzeciętnego talentu.

„Nader szlachetnie z twojej strony, panie. Nie mów tylko, że spadł rzęsisty deszcz i zmył atrament”.

„Wieść się rozeszła. Tłum przed ratuszem gęstniał i nim minęła godzina, wypełnił cały rynek. Ach, Piętaszku, grzałem się w promieniach należnej mi sławy! Na wyścigi cytowano wersy mych sonetów, z czcią wykrzykiwano moje imię i wyliczano przyszłe zasługi dla sztuki. Poczciwi obywatele ułożyli petycję do burmistrza, prosząc, by ofiarował mi najpiękniejszy dom w mieście i dożywotnią pensję”.

„Nie przyjąłeś, oczywiście" – pochwyciłem, mając na względzie nauki samego Robinsona, że nic tak nie zabija sztuki, jak życie w dostatku.

„Durny Piętaszku – podjął smętnie – godzina nie upłynęła, a po mojej sławie ślad nie pozostał. Bo gruchnęła wiadomość, że na drzwiach teatru zawieszono ucieszne rysunki i wszyscy rzucili się je oglądać. Pojmujesz, Piętaszku? Nagie niewieście piersi i odsłonięte przyrodzenia! Całość oddana wiernie i, a jakże, detalicznie, motłoch aż wyciągał ręce, by tych płaskich rozkoszy zakosztować. I tak oto za sprawą kosmatych łon na forum Erotikonu, mej poezji i sławie zadano śmiertelny cios”.

Milczałem, świadom, że gdyby mnie przyszło wybierać, też bym pewnie poświęcił sonety dla gołych piersi. Odważyłem się wszak zapytać:

„Ale czemuś, panie, postanowił zniknąć mi z oczu na cały dzień?”.

„Chciałem w samotności przeżywać gorycz niesławy”.

„Tylko po jakie licho wspiąłeś się na drzewo?”.

„Bo z góry, Piętaszku – wychrypiał nieprzyjemnie – wydajesz mi się jakiś mały”.

Zadarłem głowę, w zapadającym zmroku szukając Robinsona wzrokiem wśród palmowych liści.

„Dziwne – podchwyciłem – bo z miejsca, gdzie stoję, też wydajesz mi się, panie, dużo mniejszy”.

Jak się zapisać do grupy odbiorców newslettera? Proszę wysłać „tak” na adres: grzegorzgortat@gmail.com.
Aby zrezygnować z prenumeraty, wystarczy wysłać „nie”. Na ten sam adres proszę kierować wszelkie pytania i uwagi.