s.główna

Nr 54       15 stycznia 2021

autoRPortret

GrzegorzGortat  

(1957 - *), pisarz

* Uzupełnić post factum

SŁOWA MAJĄ ZNACZENIE


Zaczynam od prośby: może ktoś z Szanownych Czytelników ma pomysł na bardziej przyjazną i brzmiącą bardziej „z polska” nazwę tego periodyku, który raz w tygodniu trafia do Państwa skrzynek e-mailowych? Kilka osób podzieliło się wcześniej ze mną refleksją, że dobrze by było zastąpić angielskie „newsletter” jakimś innym słowem. W pełni się z nimi zgadzam. Już bodajże w pierwszym numerze newslettera (no właśnie!) próbowałem oswoić czytelników ze słowem „Gortatnik”, ale propozycja spotkała się z „życzliwą krytyką”. Wśród podnoszonych zarzutów był i ten, że jest to bądź co bądź forma przekręcania nazwiska oraz zbyt daleko idąca „zabawa słowna”, czasem mogąca rodzić niezbyt pozytywne konotacje.


Może zatem warto potraktować początek kalendarzowego roku jako sposobność do „otwarcia nowego rozdziału” również w tej dziedzinie. Będę wyczekiwał Państwa propozycji. Czym mogę się zrewanżować? Pewnie książką.


JÓZEF K. UCIEKA


Fabuła Procesu Kafki jest dość dobrze znana – urzędowe, niejako wstępne, „aresztowanie”, następujący potem szereg sądowniczych acz mało zrozumiałych perypetii, wreszcie, niemal dokładnie rok po prologu, krwawy epilog. A gdyby tak pokusić się o wprowadzenie alternatywnego rozwiązania, różniącego się krańcowo od pomysłu Kafki? Dowolnie lepiąc podatny podobnym zabiegom materiał jakim jest fikcja, pokuśmy się o pokierowanie losem Józefa K., dodajmy mu odwagi, wzbudźmy w nim zbawienny opór, i każmy spróbować ucieczki przed oprawcami, którzy wszak reprezentują zaiste przedziwną instancję sądowniczą. Czy w obliczu niezrozumiałej niesprawiedliwości bunt nie byłby u każdego człowieka naturalnym odruchem? Idę o zakład, że Franz Kafka, znany przecież z poczucia humoru, przyjąłby mój literacki wybryk ze zrozumieniem.


„Zaraz jednak przed bramą uchwycili go w taki sposób, w jaki jeszcze K. nigdy z żadnym człowiekiem nie chodził. Trzymali ramiona blisko siebie za jego plecami, nie zgięli ramion, tylko objęli nimi ramiona K. w całej ich długości i na dole chwycili jego ręce wyszkolonym wprawnym chwytem, któremu niepodobna się było oprzeć. (…) Wtem po małych schodkach z niżej położonej uliczki wyszła przed nimi na plac panna Bürstner. Zatrzymała się, jakby chciała coś mu przekazać słowem albo gestem, lecz zaraz ruszyła dalej. Podążała przed nimi równym, pewnym krokiem, jak ktoś, kto zna początek i koniec swej drogi, zatem ma niezachwianą pewność, że kres jeszcze nie nadszedł. Skręciła w pierwszą boczną uliczkę. Wciąż miał jej widok przed oczami, gdy wezbrał w nim bunt, i wyrwawszy się oprawcom, puścił się biegiem przed siebie, raptem nabrawszy pewności, że jak długo stawiać będzie opór, tak długo nic złego nie może go spotkać”.



ZAPISKI MĘŻCZYZNY PO NIEWŁAŚCIWEJ STRONIE CZTERDZIESTKI


Einstein jaki jest, każdy widzi


„Koń jaki jest, każdy widzi” – podał ksiądz Benedykt Chmielowski w pionierskiej jak na owe czasy encyklopedii, sądząc zapewne, że sprytnym wizerunkowym fortelem problem zdefiniowania konia rozwiązuje raz na zawsze. Mylił się srodze. Autor Nowych Aten już na samym wstępie zresztą wykazał się naiwnością, deklarując, że dzieło swe pisze „mądrym dla memoryału, idiotom dla nauki”. Owszem, jak świat światem ludzie dzielą się na mądrych i głupich. Naiwnością jest jednak suponować, że ci ostatni do swej głupoty gotowi sami się przyznać.


W epoce politycznej poprawności bezpieczniej jest zakładać, że mądrość i głupota „niejedno mają imię”. Nie inaczej rzecz się przedstawia, jeśli chodzi o problem oglądu rzeczonego konia. W końcu żyjemy w czasach, które jak żadne wcześniej dowodzą słuszności powiedzenia, że każdy medal ma dwie strony. Służę przykładem.


Niedawno w amerykańskim stanie New Hampshire przyszedł na świat źrebaczek. Oseskowi dano na imię Einstein, co już samo w sobie skazuje go na psychologiczną traumę w trudnym okresie intelektualnego dojrzewania. Ale nie samym imieniem źrebaczek się wyróżnia. Rzecz w tym, że Einstein okazał się ewenementem pod względem wagi – choć nie jest bynajmniej kucykiem, waży niespełna trzy kilogramy, z miejsca zatem został uznany za najmniejszego konia świata. Imć Benedykt Chmielowski musiałby rzeczone encyklopedyczne hasło znacznie rozwinąć.


Dziś zadanie miałby o tyle trudniejsze, że w dobie prymatu mediów i ich związków z polityką przysłowiowe „dwie strony jednego medalu” nierzadko krańcowo się różnią. Puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, jak przypadek „końskiego Einsteina” opisałaby gazeta przyjazna Ameryce, na przykład wychodząca w Rumunii; a jak z kolei ten sam temat ująłby dziennik wydawany w kraju o nastawieniu mocno antyamerykańskim, powiedzmy, w Wenezueli. „Wyhodowanie miniaturowego źrebaka stanowi kolejny chlubny dowód supremacji amerykańskiej nauki i technologii nad resztą świata” – mogłaby obwieścić prasa bukaresztańska. Z kolei wiodący organ prasowy w słynącym z wolności słowa raju prezydenta Maduro orzekłby z jadowitą satysfakcją: „Karłowate jankeskie źrebię to namacalny dowód skarlenia amerykańskiej nauki i ostatecznego upadku moralności w kraju, który od wieków próbuje innym narzucać swą wolę”.


Przed wielu laty furorę w telewizji robił serial – amerykański zresztą – pod polskim tytułem Koń, który mówi. Wielka szkoda, że fikcja choć na krótko nie może się oblec w szaty rzeczywistości. Warto by posłuchać, co mieliby nam do powiedzenia wspomniany Einstein i jego pobratymcy.



PS Komuniści rosyjscy zrobili zrzutkę na kolejny pomnik Stalina. Cóż, każdy ma taki „gabinet osobliwości”, na jaki sobie zasłużył.



Jak się zapisać do grupy odbiorców newslettera? Proszę wysłać „tak” na adres: grzegorzgortat@gmail.com.
Aby zrezygnować z prenumeraty, wystarczy wysłać „nie”. Na ten sam adres proszę kierować wszelkie pytania i uwagi.